Nie znamy dnia i godziny
Planowałam na 1 listopada refleksyjny tekst o tych, którzy odeszli, których już z nami nie ma, o których nie zawsze pamiętamy… Tekst, który podążałby za słowami ks. Twardowskiego „Spieszmy się kochać ludzi…”
W tym roku święto zmarłych jest dla mnie inne niż zwykle. Jestem 7000 km od domu i nie spędzam tego czasu z rodziną, jak dotąd bywało. Z innego kontynentu wspominam bliskich zmarłych, z dala od cmentarzy, sprzedaży obwarzanek przy bródnowskim i migoczących światełek po zmroku.
Chwilowa zmiana kontynentu pozwala spojrzeć z innej perspektywy na ten dzień. Tu, gdzie jestem, zamiast chwilowej refleksji nad przemijaniem, ludzie przebierają się za wiedźmy, duchy, wampiry i kościotrupy, malują buzie i „straszą” nowojorskich turystów. Dziwne to święto, zupełnie inne niż nasze, pozbawione zadumy, nastawione na dobrą zabawę i rozrywkę. Czy to źle? Nie będę tego oceniać, ale nie ukrywam że perspektywa zobaczenia pierwszy raz w życiu prawdziwej, amerykańskiej parady Haloween, była dla mnie czymś bardzo ekscytującym, do czasu…
Kiedy po powrocie do hotelu, z kilku godzinnej wyprawy do Nowego Jorku, zaczynam dostawać wiadomości zza oceanu, z pytaniem czy jestem cała i zdrowa, wiem że zdarzyło się coś, czego kompletnie się nie spodziewałam, co miałam w świadomości, ale mówiłam „to nie może się wydarzyć”. Czerwony pasek NBC News wali po oczach, pozostałe kanały informacyjne są kopiami poprzednich. 8 zabitych, minimum 15 rannych…
Ile razy o tym słyszeliśmy? Ile razy przeszliśmy obok, do porządku dziennego, bo nas to nie dotyczy? Będąc tu, w środku wydarzeń, właściwie dość daleko, ale jednak bardzo blisko, bliżej niż zwykle dostajesz jak obuchem w łeb, bo wiesz że przed chwilą spacerowałeś tymi ulicami, byłeś tuż za rogiem… Nie tak miała wyglądać relacja z miasta, które nigdy nie śpi.
Przypominam sobie wtedy słowa mojej śp. babci – To nie duchów zmarłych masz się bać, a żywych ludzi…
W ten refleksyjny dzień 1 listopada, modląc się i wspominając zmarłych bliskich, wbijam wzrok w górę i modlę się za ofiary z wczorajszego ataku… Nie znamy dnia i godziny…
Fot. Pixabay
Dorota
8 listopada 2017 at 18:48Śpieszmy się kochać. Piękny wiersz. Ale jak ciężko pamiętać o tym na codzień….
Karolina / Nasze Bąbelkowo
8 listopada 2017 at 11:29Kiedy miał miejsce zamach w Nicei w 2016 roku – mój mąż właśnie był tam w służbowej delegacji. Opuścił miasto dosłownie na dwie godziny przed tym wydarzeniem. Także doskonale wiem, o czym piszesz… 🙁 Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, która godzina będzie naszą ostatnią.
Pani Podróżnik
8 listopada 2017 at 10:42To nie duchów zmarłych masz się bać, a żywych ludzi… – niestety prawda 😉
Ania
1 listopada 2017 at 09:36Trudno jest napisać odkrywczy komentarz w takiej sytuacji – przede wszystkim cieszę się, że jesteś cała i zdrowa. Pamiętam uczucie towarzyszące odbieraniu wiadomości od znajomych i czerwony pasek na CNN w czasie strzelaniny w Las Vegas. Ty jesteś jeszcze bliżej surrealistycznych wydarzeń, więc mogę sobie tylko wyobrazić jak niefajne to uczucie. Z jednej strony nie wierzę w przeznaczenie i bliższe jest mi własnie podejście „nie znamy dnia ani godziny”, ale to pierwsze jest chyba łatwiejsze w takich sytuacjach.
Dziewczyna z agencji
1 listopada 2017 at 13:56Sama nie wiem czy większy jest szok czy strach… Niestety odbiera radość z takiej podróży.
Max
1 listopada 2017 at 03:51…:(…